Duch

Tajemne nocą czają się mroki.

Ciemność jak chusta przestrzeń spowija.

Złowrogie stuki… chyba to kroki,

choć nie stanęła stopa niczyja.

 

Szeleszczą liście, choć wiatru nie ma.

Może to szepty? Lecz czyjeż niby?

Ten las to – mówią – przeklęta ziemia.

Nikt tu nie chodzi nawet na grzyby.

 

Czasami w nocy słychać tu jęki

jakby spod ziemi – głuche, stłumione.

Najbliższe domy przez ludzkie lęki

o mil stąd kilka są oddalone.

 

Ktokolwiek jechał kiedyś tą drogą

w pośpiechu wracał stąd przerażny.

Niektórzy do dziś zasnąć nie mogą

i omijają łukiem te strony.

 

Jedni widzieli cienie na szosie

ludzkie, choć ludzi żadnych nie było.

Gdy rzekli sobie: „To zdawało się”,
wnet dźwięk słyszeli, jakby coś wyło.

 

Inni czerwone ślady widzieli

bosych stóp ludzkich na pustej drodze

i z głębi lasu wrzaski słyszeli,

każąc gaz wciskać zdrętwiałej nodze.

 

I jadąc tędy za każdym razem

każdy z nich widział kobietę w bieli,

która swej martwej twarzy wyrazem

sprawiała, że jak osika drżeli.

 

Siedzieli razem, we dwoje.

Wziął rękę jej w dłonie swoje.

Słońce nad rzeką świeciło,

i wiatr ich głaskał tak miło.

To tutaj się z nią zaręczył.

Pierścionek srebrny jej wręczył.

Ze szczęścia się rozpłakała.

– Kocham cię! – prawdę wyznała.

 

W wiosce szalała cholera,

co życie chciwie zabiera.

Kobiety, młode dziewczyny,

dzieci i całe rodziny…

Coraz to nowi wciąż chorzy.

Nie pomagali znachorzy.

Modły o kres tej mogiły

poprawy nie przynosiły.

 

Przybył raz do wsi wędrowiec

i ludziom z niej zechciał orzec:

„Znam ja skuteczne sposoby

na wyleczenie choroby.

Odrzućcie prośby, pacierze,

i pannę złóżcie w ofierze.

Żywcem zakopcie ją w ziemi,

a przyjdzie kres epidemii!”

 

Światłosław miał te historie za nic.

Gdy którąś słyszał, mawiał z ironią:
„Ludzka fantazja, ach, nie zna granic!

Wszyscy przed prawdą życia się bronią.”

 

– Takiś ty mądry? – mawiali ludzie –

jedź więc i zobacz na własne oczy.

– By kres położyć waszej obłudzie,

zrobię to – rzekł raz – jeszcze tej nocy.

 

Gdy tylko ciemność dzień zastąpiła

pojechał, aby dotrzymać słowa.

Biała kotara mgły szosę skryła.

Szumiały drzewa, hukała sowa

 

Lesie – pomyślał – lesie przeklęty,

niech wreszcie jakieś dziwy się dzieją!

W błogim spokoju mijał zakręty.

Patrzył w głąb lasu z cichą nadzieją.

 

Nagle głęboko między drzewami

postać na biało ubraną zoczył.

Zamrugał szybko – to nie omamy!

Stanął i prędko z auta wyskoczył.

 

Patrzył z daleka na ów panienkę,

i ona także jego widziała.

Twarz miała białą tak, jak sukienkę,

zsiniałe usta i resztę ciała.

 

Drżały mu wargi, nogi i ręce,

lecz czuł ciekawość silniej, niż drżenie.

Podszedł do panny w białej sukience.

W jej martwych oczach ujrzał cierpienie.

 

– Według miejscowej starej legendy

żywcem panienkę tu pochowano

i teraz nocą błąka się tędy.

Czy to ty? – spytał pannę nieznaną.

 

Odpowiedziała dziewczęcym głosem:

„Owszem, to ja się błąkam w tym lesie.

To mym nieszczęsnym od wieków losem.

Miłość pośmiertna duszę mą niesie.

 

Tam, gdzie ta brzózka – tam chatka stała,

gdzie osiemnaście wiosen mieszkałam.

To tam do ślubu mnie szykowała

rodzina, którą strasznie kochałam.

 

Cała wieś przyszła na me wesele:

cały tłum kobiet młodszych i starszych

i mężczyzn z moim lubym na czele –

mym narzeczonym najdoskonalszym.

 

Dłoń moją trzymał już przed ołtarzem,

gdy mnie dwóch tęgich mężczyzn chwyciło.

Widziałam te ich bezwzględne twarze,

gdy mnie do lasu ciągnęli siłą.

 

Wszyscy znajomi ich plany znali,

tylko mój luby… on nic nie wiedział.

Chciał mnie ratować, lecz go schwytali

i nikt mi o nim nic nie powiedział.

 

Błagałam, rwiąc się w panicznym szale,

lecz oni – jakby czart ich opętał –

mówili tylko, że ich ocalę…

Jeden z nich ręce sznurem mi spętał.

 

Do tego zaciągnęli mnie lasu.

Co było dalej – wiesz już na pewno.

Okropnie dużo strasznego czasu

trwało stukanie ziemi o drewno…

 

Kopałam w wieko z nadludzką siłą,

wrzeszczałam, lecz to na nic się zdało.

Coraz mi trudniej oddychać było.

Czułam, że umrę. I tak się stało.

 

I tak przez wieki tutaj się błąkam

i szukam tego, com go kochała.

Wierzę, że ta tragiczna rozłąka

do końca świata nie będzie trwała.”

 

Otarł z powieki łezkę upartą.

– W takich momentach cieszą mnie uszy…

Twoją historię powtórzyć warto

mojej dziewczynie – niech też się wzruszy.

 

Zadzwonił do niej. „No, w samą porę!

Pół dnia czekałam i na daremno!

Miałeś przyjechać do mnie wieczorem,

posiedzieć u mnie, napić się ze mną…”

 

– Przepraszam, w inny dzień się spotkamy,

bo, nie uwierzysz… rozmawiam z duchem!

Rzuciła krótko: „Ty już pijany!”

i go zganiła śmiechu wybuchem.

 

– Ona do ciebie mówi w tej chwili!

Słyszysz ją? Przestań, czemu się śmiejesz?

– Nieźle cię na wsi winem upili!

Nie słyszę. Zadzwoń, jak wytrzeźwiejesz.

 

Zdziwiony, chwilę głowił się w ciszy,

lecz w końcu spytał pannę: „Dlaczego

moja dziewczyna ciebie nie słyszy,

a ja wciąż słucham głosu twojego?

 

– Kto świat poznaje, poza zmysłami,

czuciem i wiarą – widzi w nim więcej.

Oprócz rozsądku, wiedzy, czasami

warto mieć serce i patrzeć w serce.

 

napisane w podziwie dla „Romantyczności” Mickiewicza

PS: brakło dla mnie kategorii, powinna pojawić się ballada :)